niedziela, 6 kwietnia 2014

ZAWIESZENIE

Jak wiecie od paru tygodni na blogu (dokładniej 21 dni) nie znalazło się nic nowego. Jest to spowodowane tym, że mam mało czasu i o wiele mniej chęci aby dalej prowadzić bloga. Staram się czytać, ale jak na razie wyszłam z wprawy do pisania recenzji i nieco opuściła mnie wena, więc uznałam, że zamiast zostawić blog kompletnie pusty i co miesiąc przepraszać Was za nie dodawanie recenzji i innych postów po prostu na jakiś, bliżej nieokreślony czas go zawieszę. Nie potrafię określić kiedy zacznę znów go prowadzić, może w wakacje, może w w ogóle na niego nie wrócę, nie jestem pewna. Do tego czasu prawdopodobnie nie będzie postów na blogu, jeśli coś okazyjnie wstawię to raczej nie dlaczego, że zamierzam go całkowicie odwiesić.

Mam nadzieję, że podobało Wam się to co tutaj tworzyłam przez nieco ponad rok i możliwe, że jeszcze będę tworzyć, a także dziękuję wszystkim za czynny udział w tym blogu - obserwacje i komentarze :)
Miłej niedzieli :)

sobota, 15 marca 2014

„Dziewczyna w Mechanicznym Kołnierzu” - przeczytaj fragment!

Jest rok 1897 - życie w Nowym Jorku nigdy nie wcześniej nie było tak bardzo ekscytujące i niebezpieczne. Cały Manhattan zalewa fala gotowych na wszystko gangów. Do jednego z nich wnika szesnastoletnia Finley Jayne. Zadziwiająca i pełna zwrotów akcji kronika epoki wiktoriańskiej okraszona tajemnicą mechanicznego kołnierza.

Kliknij w banner, aby przeczytać fragment nowej powieści Kady Cross, wydanej przez Fabrykę Słów!


http://issuu.com/fabrykaslow/docs/cross_dziewczynawmk_fragment

piątek, 7 marca 2014

#83. Recenzja książki. Lauren Olivier; 7 razy dziś

Samantha Kingston ma wszystko - trzy najlepsze przyjaciółki, wymarzonego chłopaka, kochającą rodzinę, świetne ciuchy, jest popularna i zapraszana na każdą imprezę. Jedna z nich kończy się niefortunnie - Sam potrąca kogoś wracając do domu samochodem z pijanymi przyjaciółkami. Następnego dnia budzi się w swoim łóżku a budzik wskazuje... 12 luty, piątek - jeszcze raz dziś.

Książkę wypożyczyłam od razu jak zobaczyłam tytuł, bo wydawało mi się, że gdzieś widziałam już jej recenzję. Zapowiadało się na niezłą lekturę, choć widać było, że autorka wzorowała się prawdopodobnie na Dniu Świstaka. Mimo to spełniło moje oczekiwania.

„Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. A potem dostaje się w tyłek”.

Fabuła w 7 razy dziś nie nudzi, chociaż mogłoby się wydawać, że tak się stanie, skoro autorka opisuje ciągle ten sam dzień. Na szczęście zrobiła to na tyle sprawnie, że akcja toczy się wartko a wydarzenia lub sposób postrzegania ich przez bohaterkę są różne. Nie jest pomysł na książkę najoryginalniejszy, ale ciekawe prowadzenie akcji zdecydowanie wszystko rekompensuje. Fakty często przepleciony są głębszymi przemyśleniami Samanthy, co nadaje książce nie tylko rozrywkowe przesłanie.

Bohaterzy są ciekawi i przemyślani. Sam w czasie trwania powieści bardzo się zmienia, zmienia się jej sposób myślenia, postrzegania rzeczy. Docenia wszystkie drobiazgi, które wcześniej nie wydawało się jej się aż tak cenne. Oprócz niej poznajemy również dość pobieżnie jej siostrę, rodziców, inne osoby, a nieco dokładniej jej najlepsze przyjaciółki, chłopaka, nową sympatię oraz tajemniczą Juliet Sykes, która jest z nią w pewien sposób związana. Nieoczywistość postaci dodaje im ciekawości, dzięki czemu czyta się jeszcze ciekawiej.

Może dla ciebie jest jakieś jutro. Może dla ciebie istnieje tysiąc kolejnych dni albo trzy tysiące albo dziesięć. Ale dla niektórych istnieje tylko dziś.

Autorka pisze prostym językiem, opisuje rzeczywistość popularnej, amerykańskiej nastolatki, tak jak ona ją widzą.Opisuje sny, przeżycia Sam, jej sposób myślenia - wszystko opisuje z niebywałą lekkością. Jeszcze jeden powód dla którego debiut Lauren Oliver stał się bestsellerem i uwiodła tysiące czytelników - w tym również mnie.

Podsumowując: książka bardzo przypadła mi do gustu. Opisuje zupełnie inną odmianę déjà vu, oraz to jak jedną decyzją możesz wszystko zmienić - zdobyć nowych przyjaciół, zniszczyć sobie reputację albo uratować komuś życie. Polecam, bo naprawdę warto ją przeczytać.

piątek, 28 lutego 2014

Przepraszam, przepraszam, przepraszam, czyli podsumowanie LUTEGO

Ta notka powinna być właściwie podsumowaniem, ale tak naprawdę nie za bardzo mam co tutaj przedstawiać. W lutym przeczytałam i zrecenzowałam tylko jedną (!) książkę. Nie jest dobrze. Na blogu pustki, za bardzo Was przepraszam i w gruncie rzeczy nie mam żadnego wytłumaczenia. Zabrakło mi chęci, zacięcia, miałam naprawdę mało czasu, bo w szkole jak zwykle urwanie głowy, a jeśli już znajdowałam to nie za bardzo chciałam go poświęcić na zaszycie się gdzieś z książką. Rozpoczęłam zdrowszy tryb życia - postanowiła trochę się za siebie wziąć, więc robię ćwiczenia i biegam co zajmuje trochę czasu mimo wszystko. Na szczęście dopadłam lektury, które chciałabym przeczytać i od teraz bardziej się przyłożę do czytania :)
Przepraszam jeśli to co napisałam nie ma kompletnie sensu, ale jest prawie 23 i naprawdę chce spać, więc mam nadzieję, że zrozumiecie powód, dlaczego nie ma ten tekst żadnej składności.

Recenzje

Przeczytane
Szeptem; Becca Fitzpatrick (recenzja)

Ogółem recenzji: 1



Blog

Statystyki
Łącznie w lutym miałam: 1 087 wyświetleń (!).

Obserwatorzy i komentatorzy
W lutym osiągnęłam sumę 67 obserwatorów. Zostawiliście na blogu 9 komentarzy.

piątek, 7 lutego 2014

#82. Recenzja książki. Becca Fitzpatrick; Szeptem



Nora ma szesnaście lat i jest raczej mało popularną dziewczyną chodzącą do szkoły średniej. Kiedy na biologii nauczyciel usadzą ją z tajemniczym, lecz niezmiernie przystojnym chłopakiem sprawy się komplikują. Patch, jej nowy partner wyraźnie okazuje jej zainteresowanie, a i ona jest podatna na jego urok. Ale ten chłopak jej zdaniem jest ogarnięty mroczną pajęczyną, więc boi się wejść z nim w głębsze relacje. Jednak od ich poznania w życiu Nory zaczynają się dziać dziwne rzeczy - ktoś zaczyna ją śledzić, jej najlepsza przyjaciółka, Vee trafia do szpitala... O co w tym wszystkim chodzi? Jaki ma z tym związek Patch?

Okej, znowu wzięłam się za literaturę nie najwyższych lotów i znów tego żałuję. Magnetyczna okładka przyciągała mnie tak długo, aż wreszcie ją wypożyczyłam. I dotąd nie rozumiem dlaczego tyle osób się nią zachwyca.

Bohaterzy? Z żadnym się szczególnie nie związałam, choć przyznam, że wolę Norę, niż bezmyślną Bellę ze Zmierzchu. Ta pierwsza przynajmniej co drugie słowo nie wymienia imienia ukochanego, z którym tak naprawdę nie powinna być. Tym razem to charyzmatyczny Patch ugania się za dziewczyną a nie na odwrót, jednak w związku postaci z Szeptem czegoś mi brakuje. To nie jest big love, piękna miłość, ale też nie coś naprawdę odjechanego. Mimo wszystko polubiłam mroczny charakter Patcha. Vee i reszta? Raczej tło ogólnego wyrazu, bo choć zazwyczaj lubię najlepsze przyjaciółki głównych bohaterek to tutaj w ogóle się do niej nie zbliżyłam. Parę demonicznych osób się tam również przewinie (nie powiem kto to będzie jakbyście kiedyś czytali ;-) ), ale bynajmniej nie będą świetni.

Fabuła nie jest tragiczna, ale Becca Fitzpatrick pociągnęła według mnie nie te wątki co trzeba. Zamiast rozwinąć temat upadłych aniołów ona poszła w kierunku przedstawienia uczuć Patcha i Nory i . Wielki minus, bo kiedy wykorzystuje się motyw inny od wilkołaków i wampirów warto wykazać trochę kreatywności i stworzyć rasę według własnych pomysłów. A tutaj czegoś takiego nie było.
Akcja moim zdaniem jest nieco zbyt chaotyczna, nie ma jakiegoś wielkiego punktu kulminacyjnego, miejsca w którym akcja szczególnie zaczyna nas ciekawić. Czyta się to szybko, ale w moim przypadku bez większej przyjemności.

Choć nie dokończyłam lektury debiutu Stephenie Meyer to wiem, że tak naprawdę pomiędzy jej książką a książką pani Fitzpatrick postaci za bardzo się nie różnią. Obydwie główne bohaterki zakochują się w złych chłopcach, którzy okazują się nie z tego świata. W obydwu powieściach pary poznają się w tych samych okolicznościach - podczas przesiadek na lekcji biologii. W dodatku obydwie wydedukują, że ich faceci mają nadprzyrodzone moce przez poszukiwania w internecie. Brak oryginalności aż razi w oczy.

Autorka operuje prostym językiem, ale mało barwnym. Łatwo się czyta, ale nie ma z tego żadnej przyjemności. Wydanie za to jest przepiękne, okładka hipnotyzuje a tekst łatwo się czyta. To jak jest oprawiona ta lektura to jeden z jej nielicznych plusów.

Podsumowując: podobieństwo do innych książek tego typu zniechęca do czytania. Tak jak wiele czytelników zwiodła mnie niesamowita i przyciągająca wzrok okładka, a skończyło się na tym, że poczułam rozczarowanie. Nie mam zamiaru sięgać po następne tomy, bo podejrzewam że i te nie powalą mnie na kolana.

piątek, 31 stycznia 2014

Podsumowanie STYCZEŃ

Styczeń nie był najlepszym moim miesiącem, m.in. przez oceny i koniec półrocza. Wiąże się to zawsze z walką o najlepsze stopnie, co jest dość czasochłonne, więc książki na jakiś czas odstawiłam, choć w mojej szkolnej bibliotece znalazłam nie jedną świetną pozycję. W lutym na pewno będzie lepiej, bo mam już ferie i zapewne będę mieć duuuuużo czasu na czytanie :)

Recenzje

Przeczytane
Carska manierka; Andrzej Pilipiuk (recenzja)
Anna i pocałunek w Paryżu; Stephanie Perkins (recenzja)
Gwiazd naszych wina; John Green (recenzja)


Obejrzane
Hobbit: Pustkowie Smauga (recenzja)

Najlepsza książka: Gwiazd naszych wina
Ogółem recenzji: 4



Blog

Statystyki
Łącznie w styczniu miałam: 1000 wyświetleń.

Obserwatorzy i komentatorzy
W styczniu osiągnęłam sumę 64 obserwatorów. Zostawiliście na blogu 11 komentarzy.

#81. Recenzja książki. John Green; Gwiazd naszych wina

 
Hazel to szesnastolatka chora na raka, który objawia się praktycznym brakiem pracy przez jej płuca. Jej życie, które jak zwiastują lekarze nie będzie zbyt długie, spędza na oglądanie ulubionych seriali i noszeniem ze sobą Phillipa - nieodłącznej butli z tlenem. Nie chodzi do szkoły, nie ma zbyt wielu przyjaciół a także nie chce nawiązywać nowych kontaktów. Kiedy jednak mama przekonuje ją aby udała się na zebranie grupy wsparcia, w czym Hazel nie chce brać kompletnie udziału, poznaje Augustusa. Chłopak bez nogi, chory na kostomięśniaka od razu ją oczarowuje. I mimo, że jej zdaniem wygląda fatalnie to wszystko wskazuje na to, że on również się nią interesuje... Od tego momentu wszystko w życiu nastolatki się zmienia - Gus sprawi, że zacznie szukać odpowiedzi na różne pytania - co zostaje po tych którzy odchodzą, co dla nas znaczy życie lub śmierć, czy chorzy mają prawo ranić bliskich swoją śmiercią?

„Tak to jest z bólem (...). Domaga się, byśmy go odczuwali.”

Po odłożeniu książki miałam mętlik w głowie. Co się dzieje dalej z bohaterami? Jak kończą się nieukończone wątki? Ale przede wszystkim - jakie są odpowiedzi na pytania zadane w książce? Od razu po przeczytaniu trudno uporządkować myśli, jednak postaram się sklecić choć dwa zdania.

„Boje się zapomnienia – wyznał bez chwili wahania. – Boję się tego niczym ślepiec ciemności.”


Przede wszystkim pokochałam bohaterów. Oprócz Hazel i Gusa bardzo zaciekawił mnie również Isaac. Cała trójka, choć chora na nowotwór, nie poddawała się chorobie i traktowała ją wręcz z sarkazmem, na odległość choć była tak blisko i dawała im się we znaki. Widać to m.in. przez "bonusy rakowe" czy wyrażenie, którym Hazel częstuje nas już na początku - "efekt uboczny umierania". John Green stworzył ich nieuległymi, ale również takimi, którzy nie użalają się nad sobą i doceniają to co mają, nawet w najgorszych chwilach. Zachowywali się również jak starsi niż w rzeczywistości - efekt uboczny choroby.

Sposób zbudowania fabuły jest świetny. Nie płynie za szybko, ale również się nie wlecze. Ciekawość co będzie dalej aż mnie pożerała, jednak były i momenty w którym rzeczywiście trzeba było pomyśleć nad sensem życia (bez względu na to jak to brzmi). Nie jest nudno: autor opisuje tematy prosto, ale wyczerpująco. Jest również romantycznie. Słowo "okay" nabiera od lektury zupełnie innego znaczenia. Kocham czytać po parę razy moje ulubione fragmenty, m.in.

- Jutro?
- Cierpliwości, koniku polny - poradziłam. - Nie chcesz przecież okazać się nadgorliwy.
- Oczywiście, że nie, dlatego zaproponowałem jutro - odparł. - Chciałbym się z tobą znów spotkać dziś wieczorem, ale gotów jestem poczekać całą noc i kawałek jutra. - Przewróciłam oczami. - Mówię poważnie - dodał.
- Nawet się za dobrze nie znamy - zaoponowałam. Wzięłam książkę z półki między siedzeniami. - Może zadzwonię do ciebie, kiedy ją skończę czytać?
- Ale przecież nie znasz mojego numeru - zauważył.
- Mam dziwne przeczucie, że zapisałeś mi go na karcie tytułowej.
Uśmiechnął się tym niemądrym uśmiechem.
- I ty twierdzisz, że się za dobrze nie znamy.


W dodatku wszystko ubarwione jest lekkim, lecz pięknym językiem. Pełen polotu, lecz wypełniony humorem - tak bym go nazwała. Ujęty w bardzo ładne wydanie tekst zachęca do przeczytania i bardzo je ułatwia.

Podsumowując: zabawna, lecz naprawdę piękna. Mądra i wciągająca, lecz "to nie jest książka o raku, bo książki o raku to lipa". Poszukując odpowiedzi na pytanie, czy poza wpisami na Facebooku i grobem na cmentarzu coś po nas pozostanie bohaterowie trafią do jednego z romantyczniejszych miast, a między nimi zakwitnie wyjątkowe uczucie. Wyciska łzy, ale czasem ze smutku a czasem ze śmiechu. To chyba najlepszy sposób w jaki można by tu ująć. Uwielbiam tą książkę i szczerze Wam ją polecam.

niedziela, 19 stycznia 2014

#80. Recenzja książki. Stephanie Perkins; Anna i pocałunek w Paryżu


Anna Oliphant mieszka w Atlancie, ma siedemnaście lat, świetną przyjaciółkę, kochanego brata, dobrą szkołę i świetnego znajomego Topha, z którym dobrze jej się układa i ma nadzieję na coś więcej niż zwykłą przyjaźń. Nie jest więc zachwycona gdy jej ojciec postanawia wysłać ją do amerykańskiej szkoły w Paryżu. Jednak w stolicy Francji poznaje ciekawych ludzi oraz St. Claira. Inteligentny, zabawny, z brytyjskim akcentem i przy tym niedorzecznie atrakcyjny - Etienne St. Clair jest uosobieniem jej marzeń o perfekcyjnym chłopaku. Problem polega na tym, że jak to ideał jest już zajęty...

<Teraz nastąpi niesamowita historia z mojego życia. Nie żeby było jakieś niesamowite>
Fabuła jak na niezbyt dobry polski serial, pomyślałam gdy wzięłam ją do ręki w bibliotece i przeczytałam opis. Chęć przeczytanie spotęgowały jednak pozytywne opinie z Goodreads na tylnej okładce, więc bez zastanowienia wypożyczyłam ją z myślą, że najwyżej się rozczaruję. Sposób ujęcia tej historii przez autorkę był jednak fantastyczny i nie dał mi powodu do nudy.

Bohaterzy są genialni i bardzo wyraziści. Niezmiernie przywiązałam się do Anny - pełna ciętego humoru dziewczyna była tak samo jak ja recenzencką, choć wyłącznie filmów. Interesująca, choć z początku zamknięta w sobie wydawała mi się najlepszą w książce. St. Clair również był godnym podziwu w wykreowaniu bohaterem. Miał wiele kłopotów, ale był niezmiernie romantyczny. Przyjaciele głównych bohaterów byli w moim odczuciu barwni i zabawni, trudno całej paczki od razu nie polubić, zwłaszcza że każdy jest wyjątkowy, ma swoje własne umiejętności, hobby. Trochę zdziwiło mnie, że byli bardzo odpowiedzialni (przynajmniej w większości) i podejmowali dorosłe decyzje. Ale to warto jednak spisać na plus.

Trochę się obawiałam, że pobyt w akademiku będzie opisywany dzień po tygodniu a autorka spędzi wiele czasu na przedstawianie rutynowych czynności. Na szczęście tak się nie stało, akcja rozwija się szybko z pominięciem wszystkich mało ważnych rzeczy. Głównym wątkiem jest oczywiście dość nieszczęśliwa miłość Anny do St. Claira, która pełna jest "wzlotów i upadków". Czyni ją to prawdziwą i wiarygodną, co jest wielkim plusem dla książki, bo nie przeżyłabym chyba ponad 300 stron traktujących o lukrowanym romansie. W tle rozwija się również m.in. historia choroby matki Etienne, co sprawia, że bohaterzy mają o czym rozmawiać ale i my się nie nudzimy.

Minus dla lektury? Mało w tym wszystkim Paryża. Jeśli Anna wychodzi od czasu do czasu z akademika to faktycznie znajdzie się parę opisów, jednak zdarza się to według mnie zbyt rzadko. Z chęcią poczytałabym więcej o tej stolicy romantyczności, ale autorka dawkowała nam jego opisy do woli. No cóż, muszę to jakoś przeboleć.

Stephanie Perkins piszę tak jak lubię - prosto, lekko, zabawnie i na temat. Nie mogłam się oderwać od książki i czytałam bez przerwy. Niezmiernie mnie wciągnęła. Przekonało mnie do niej również wydanie - estetyczna, prosta okładka i ładny układ tekstu - tutaj warto podziękować wydawnictwu.

Podsumowując: romantyczna, śmieszna i prawdziwa a przy tym bardzo dobrze napisana. Trudno mi oczekiwać coś więcej od książki dla młodzieży. Naprawdę godna polecenia dla praktycznie każdej dziewczyny, myślę że humor zadowoli każdego a mało w tym wszystkim większych zbliżeń ;)

niedziela, 12 stycznia 2014

#79. Recenzja książki. Andrzej Pilipiuk; Carska manierka


Carska manierka - Andrzej Pilipiuk

W najnowszym zbiorze opowiadań Andrzeja Pilipiuka poznamy trzymające w napięciu przygody detektywa Roberta Storma, doktora Pawła Skórzewskiego i naturalisty Marka Kawki. Krótkie historie przedstawią nam światy w których przeszłość i teraźniejszość mieszają się ze sobą i nic nie jest takie jak powinno. Pełne tajemnic i zagadek opowiadania zostały doprawione sporym zastrzykiem fantasy a dzieją się w barwnych i nietuzinkowych rzeczywistościach...

Carska manierka zaciekawia i porywa od pierwszej strony. Nie spodziewałam się, że przygody głównych bohaterów aż tak mnie pochłoną, tymczasem otrzymałam zbiór fantastycznych opowiadań, których koncepty są niezmiernie kreatywne i ciekawe.

Fabuła każdej opowieści biegnie szybko, trudno się przy tym nudzić. Bardzo dużo w tym historii, więc przy niektórych momentach się trochę gubiłam - walki o których wspominano w tekstach nic mi nie mówiły, jednak nie przeszkadzało mi to specjalnie przy czytaniu. Pomysły na każde z opowiadań były niezwykłe - czasem Pilipiuk tworzył bardzo tajemnicze zagadki detektywistyczne, opowiedział nam również przygody doktora, w które trudno uwierzyć a na deser podał nam historię naturalisty poszukującego cennych minerałów, która została osadzona w alternatywnej rzeczywistości. Prawdziwe "perełki".

O bohaterach nie wiemy za dużo - krótkie historie raczej nie pozwalają nam na dobre zapoznanie z nimi. Jednak nie oznacza to, że nie są ciekawi - autor, choć skupia się raczej na ich perypetiach obdarzył ich różnymi umiejętnościami. Fani Pilipiuka z pewnością znają jednak Storma i Skórzewskiego z poprzednich książek autora, więc nie trzeba tego raczej spisywać na minus.

Pilipiuk pisze lekko, barwnie i przyjemnie. Szczególnie spodobały mi się jego opowieści o Robercie Stormie - dużo zagadek, grzebania w przeszłości... Dużo w tym fantastyki, trochę magii, starych wierzeń. Dzięki znanemu mi już językowi autora nie sposób się nudzić. Przeczytałam bardzo szybko, choć wcale się tego nei spodziewałam.

Proste i eleganckie wydanie w dodatku ze wstążką do zakładania aż kusi aby przeczytać książkę. Okładka nawiązuje do tematu jednego z opowiadań i bardzo ładnie pasuje do całości. Tekst czyta się wygodnie, a więc i do wydawnictwa nie mogę mieć o nic pretensji ;)

Podsumowując: wciągająca i godna polecenia. Nie spodziewałam się, że antologia opowiadań, aż tak mnie urzecze, bo na ogół specjalnie za nimi nie przepadam. Książka trzyma poziom pozostałej twórczości Wielkiego Grafomana. Kto lubi polską fantastykę, ten powinien sięgnąć po Carską manierkę.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

#78. Recenzja filmu. Hobbit: Pustkowie Smauga


Bilbo (Martin Freeman), trzynastu krasnoludów i Gandalf Szary (Ian McKellen) wciąż zmierzają do Samotnej Góry, aby jednej z największych bestii w Śródziemiu, Smaugowi odebrać Arcyklejnot, który jest potrzebny Thorinowi Dębowej Tarczy (Richard Armitage) aby odzyskać Erebor. Ich droga będzie się jednak wiodła przez najniebezpieczniejsze miejsca a ich szlak wybrukowany będzie przeciwnościami losu. A najgorsza i najtrudniejsze zadanie, czyli zmierzenie się ze Smaugiem dopiero przed nimi...

Wychodząc z sali kinowej miałam mętlik w głowie. Film, który właśnie obejrzałam był lepszy i zdecydowanie bardziej napakowany akcją, ale ile miał tak naprawdę wspólnego z Hobbitem jako książką? No cóż - nie aż tak dużo jak powinien.

Nie widzę jednak problemu w rozbudowywaniu akcji dopóki nie zanudza. Dodatkowe postaci i wątki nie są niezbędne, ale złożenie ich wszystkich w jedną całość daje ciekawe, choć długie widowisko. Peter Jackson władował w drugą część Hobbita o wiele więcej potyczek i wydarzeń przez które napięcie wzrasta, dzięki czemu siedzimy jak na szpilkach i żołądek skacze nam do serca o wiele częściej niż w części pierwszej.

Fabuła toczy się bardzo szybko, rzadko zwalniając. Będzie parę psychopatycznych ujęć Saurona, ciutkę romansu, który został wykreowany dość niemrawo, ale za to oglądać będziemy mogli wiele starć. Legolas i Tauriel siekający orki i skaczący na głowach krasnoludów są zdecydowanie warci uwagi, a jest to jedno z paru zabawnych ujęć. Nie zapominajmy jednak, że ta część jest początkiem powstawania zła, więc jak to ujął Sławomir Grabowski - "na jedno ujęcie słonecznej łąki przypada dziesięć ujęć mrocznych podziemi, ruin i wszelkiej maści bestiarium". Całkowicie się z tym zgadzamy bo mamy tu od wyboru do koloru - od paskudnych orków i ich jeszcze gorszych wilkopodobnych pojazdów do monumentalnych pająków.

Aktorzy grają niezmiennie dobrze. Choć Martin Freeman (Bilbo) pokazywany jest nieco rzadziej a Richard Artmige (Thorin) traci trochę swój zapał do akcji wkracza Orlando Bloom (Legolas), jeszcze bardziej ją rozpędzając, razem ze swoją nie do końca zrównoważoną, ale dobrą towarzyszką Evangeline Lilly (Tauriel). Choć aktorzy są tu tylko pionkami na szachownicy w potyczce dobra i zła to nadal ich gra onieśmiela. Trudno też nie wspomnieć o Benedictu Cumberbacht, który swego hipnotyzującego głosu udzielił tytułowej bestii, Smaugowi. Wraz z popisową kreacją Smauga przez grafików i speców od efektów specjalnych postaci smoka można nadać tytuł jednej z najlepiej wykreowanych w historii.

Od strony technicznej Hobbit bardzo mi się podobał. Efekty specjalne były zrobione znakomicie a muzyka pasowała idealnie do aktualnych scen. Sposób kadrowania a także pełne patosu ujęcia postaci i miejsc były według mnie idealnie wkomponowane w charakter filmu. Tutaj z mojej strony duże oklaski dla reżysera i scenarzystów, którzy po raz kolejny stworzyli Śródziemie i odwalili kawał dobrej roboty.

Podsumowując: film pod względem fabuły jest świetnie zrobiony, ale czy można go nazwać wierną ekranizacją Hobbita do końca nie wiem. Dobre efekty specjalne i genialnie wkomponowana muzyka świetnie łączą się z nieustannie toczącą się akcją. Jednak od czasu do czasu i tak ziewamy i przecieramy oczy? Nadmiar akcji? Nie, tu chodzi o czas. Niektórzy recenzenci spekulują, że kiedyś ktoś nakręci to lepiej, film będzie bardziej zgodny z książką. Na razie musimy zadowolić się tym co tworzy Jackson, czyli długim ale pełnym akcji przedstawieniem.