Grace ma trzynaście lat i własnego konia. Wayne Tanner to typowy kierowca
czterdziestotonowej ciężarówki, tzw. mrówkojada. Ich drogi nieszczęśliwe spotykają się pewnego śnieżnego poranka, czego wynikiem jest wypadek. Grace i Pielgrzym uchodzą z życiem z bliskiego spotkania z ciężarówką, ale dziewczynka musi mieć amputowaną nogę a koń zostaje ciężko poraniony. Matka Grace, Annie nie zgadza się mimo to na jego uśpienie, wiedząc, że w córce również coś wtedy umrze. Choć zwierzę powoli regeneruje się fizycznie na jego psychice tworzy się skaza - koń zaczyna bać się ludzi, a czasem wręcz ich nienawidzić. Aby zatrzeć tę skazę potrzeba prawdziwego zaklinacza koni, a Annie nic nie powstrzyma przed znalezieniem go - nawet perspektywa przejechania połowy Ameryki.
Brałam tę powieść do ręki z pewnym dystansem - nie wiedziałam jaka jest, czy mi się spodoba. Odłożyłam z poczuciem, że te dwa dni, które przeznaczyłam na czytanie jej nie były dniami straconymi. Więcej - to były dni spędzone z świetnie, nawet genialnie napisaną książką.
Dawno, a może nawet nigdy, nie spotkałam się z lekturą pisaną tak prostym językiem a zarazem tak mądrą.
Zaklinacz koni to opowieść napisana przez "mężczyznę próbującego zrozumieć uczucia kobiety" - opowieść, której nigdy nie zapomnicie.
W tej książce najbardziej urzekły mnie historie postaci - opowiedziane szczegółowo a jednocześnie krótko, oraz to jak splątywały się one z historiami innych.
Niesamowitą częścią tego dzieła były wątki - moimi ulubionymi są relacje Grace z matką, szkolenie Pielgrzyma i powoli rodzące się uczucia miedzy Annie a zaklinaczem, Tomem.
Jednak z pewnością to nie okładka przyciąga do przeczytania tej epickiej i tragicznej historii miłosnej. W każdym bądź razie nie okładka egzemplarza z 1996, ale hej! w końcu to '96 więc nic jej nie będę zarzucać. Za to nowsza, filmowa oprawka zachwyciła mnie.
Podsumowując: Zaklinacz koni to niesamowita powieść, wspaniała love story, no i są w niej konie. A także subtelny humor.
Czytając ją poczułam wiele skrajnych emocji - poczynając na radości a kończąc na smutku a wręcz rozpaczy. Warto ją przeczytać - chociażby dla świetnego zakończenia.
Wiem, że to utarty tekst, ale po jej przeczytaniu znajduję w niej tylko jedną złą cechę - po 351 i połowie strony się kończy.
fragmenty pochodzą ze strony http://citata.ovh.org/?act=zrodlo-22
"Czasem coś, co wygląda jak poddanie, wcale nim nie jest. Chodzi o to, co dzieje się w naszych sercach. O dokładne widzenie, jakie jest życie i akceptowanie go, i bycie wobec niego lojalnym, niezależnie od bólu, bo ból z powodu nie bycia lojalnym jest o wiele, wiele większy."
"[jazda konna] To jak proszenie kobiety do tańca. Jeżeli nie masz pewności siebie i boisz się, że ci odmówi, i podchodzisz ukradkiem, patrząc na swoje buty, to jasne jak słońce, że ci odmówi. Wtedy, oczywiście, możesz spróbować złapać ją i zmusić do skakania po podłodze, ale w końcu żadnemu z was nie sprawi to zbytniej radości.
(...)
Tańczenie i jazda konna to to samo cholerstwo. Chodzi o zaufanie i przyzwolenie. Jedno się trzyma drugiego. Mężczyzna prowadzi, ale nie ciągnie jej na siłę, proponuje współpracę, a ona czuje to i idzie z nim. Są w harmonii i poruszają się we wzajemnym rytmie, po prostu na wyczucie."
Little Mix - Wings