Michael Vey to na pierwszy rzut oka zwykły nastolatek. Może trochę zbyt niski i gdy się zdenerwuje miewa różne tiki przez swój zespół Tourett'a, ale jest całkiem przeciętny. Mało osób wie jednak, że chłopak skrywa w sobie niepojętą moc - może porazić elektrycznością o mocy, która zabije krokodyla, kiedy tylko chce! Pewnego dnia okazuje się, że nie tylko on skrywa elektryczny sekret, ale również popularna czirliderka, Taylor ma zaskakującą umiejętność "resetowania" ludzi, tajemnicza korporacja porywa matkę Veya i zaczyna go ścigać. Wychodzi na jaw, że dawno temu w pasadeńskim szpitalu w Kalifornii, gdzie urodził się mutant testowano wynalazek, który zakaził nowo urodzone dzieci. Naelektryzowani bohaterowie to cel doktora Hatcha, szalonego naukowca, a do "kolekcji" brakuje mu tylko Taylor i Micheala. Kiedy doktor dosięga również dziewczynę, chłopiec stara się uratować dwie najwięcej znaczące dla niego kobiety i trafia prosto do Pasadeny - prosto do paszczy lwa...
Brzmi bardzo szablonowo, prawda? Też tak na początku myślałam, na szczęście jednak postanowiłam ją przeczytać. A po lekturze muszę przyznać, że historia elektrycznych dzieci jest porywająca i zdecydowanie warto ją przeczytać.
Autor ciekawie przedstawia bohaterów - każdy ma inną związaną z elektrycznością moc, spotkamy się zatem z czytaniem w myślach, strzelaniem piorunami, elektrolokacja... Pomimo tego, że przez karty książki przewija się wielu elektrycznych i nieelektrycznych postaci na pierwszym planie pozostają Michael, Taylor i ich przyjaciel Ostin. Trudno nie polubić głównych bohaterów - od początku wychodzą na tych dobrych, choć mniej lubianych. Z czasem coraz bardziej ich wspieramy i mamy nadzieję, że uda im się zwyciężyć zło. Należy jednak pamiętać, że ma ono nad nimi zdecydowaną przewagę...
Fanom fantastyki i s-f może się wydawać, że już to kiedyś czytali. Zmutowane dzieci i nie do końca poczytalny naukowiec, głowny bohater jest mało popularny i ma tylko jednego rodzica albo żadnego - taki motyw coraz częściej wykorzystuje się w młodzieżowej literaturze. W książce pana Evansa, mimo że znów mamy do czynienia z tymi nieodłącznymi elementami,przynajmniej mi nie znudziło się to. Jest wiele książek, opartych na tych schematach, którymi po prostu rzuciłabym o ścianę i powiedziała dziękuję, ale ta faktycznie jest warta przebrnięcie przez te pierwsze parę rozdziałów, w których napotykamy się na wszystkie dodatki po kolei.
„Diabeł powie tysiąc prawd, żeby przemycić jedno kłamstwo.”
Fabuła jest ogólnie skonstruowana tak, żeby nie nudzić. Gdy przyjaciele się rozdzielają, z nudniejszych wątków przeskakujemy od razu do ciekawszych. Trudno ją choć na chwilę odłożyć bo chcemy wiedzieć co będzie dalej. Prosty język pisania autora sprawił, że przeczytałam ją w jeden dzień. Richard Paul Evans nie wdaje się specjalnie w uczucia. Dla niego ważna jest walka, choć bywa i tak, że Michael przedstawi nam choć trochę swoje nastawienie. Nie wdaje się nawet za bardzo w związek głównych bohaterów - może w następnej części?
Podsumowując: powieść ta jest zdecydowanie skierowana do młodzieży. Nie znajdziemy tu heroicznych walk dobra ze złem, ale raczej typową mieszankę fantastyki i science-fiction. Choć fabuła nie jest specjalnie innowacyjna to zaciekawiła nawet mnie, choć się tego nie spodziewałam. Niesie ze sobą też wartości jakie w świecie nastolatków coraz bardziej odchodzą do lamusa - miłość do rodziców, szacunek dla słabszych, bezgraniczna wierność i moc przyjaźni. Może choć niektórzy nastoletni czytelnicy tej książki je dostrzegą i wezmą sobie do serca...
Recenzja bierze udział w wyzwaniu
Czytam Fantastykę.